[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatoczył wokół pyskiem zgarniając następnypopalony pokos.Dor był zadowolony, że sam nie musiałwalczyć ze smokiem.Istniały fantastyczne opowieści opojedynczych ludziach zabijających smoka w uczciwejwalce, ale były to tylko legendy.W rzeczywistości nie byłoczłowieka, który mógłby stawić czoła nawet małemusmokowi i nawet dwudziestu nie przeciwstawiłoby siędużemu.Kto nie dowierza, powinien widzieć starcie, takiejak to, w którym pięćdziesięciu uzbrojonych ludzi w szykubojowym nie potrafiło nawet zranić Króla Smoków.W tym samym czasie inne potwory także robiłyswoje.Skrzydlaty koń rżał i tratował, króliki gryzły ponogach.Dwugłowy orzeł wyłupywał gładko oczy i połykałw całości, satyr zaś.- Dor wpatrywał się przez chwilę wzdumieniu, potem zmusił się do odwrócenia oczu.Nigdynie wyobrażał sobie, że można zabijać ludzi w ten sposób.Większa liczba potworów rozłożyła się wokół zamku i byłypodobnie uszczęśliwione.Oddawały się orgii zabijania.Przez stulecia powstrzymywały się od atakowania ludzi,ponieważ ludzie mogli w odwecie wybić je do ostatniego.Teraz potwory miały przyzwolenie.Teraz iprawdopodobnie już nigdy więcej.Jednak Mundańczycy byli twardzi.Nie po siadaliwłasnej magii, ale równoważyli to maksymalną dyscyplinąi wyćwiczeniem we władaniu bronią.Szybko zdali sobiesprawę, że nie mogą ani zwyciężyć, ani uciec na otwartepole bitewne, skorzystali więc z naturalnych i sztucznychumocnień obronnych.Płonąca machina oblężniczastanowiła dobrą barykadę, a z drugiej strony chroniła ichfosa.Kopczyki ziemi i gruzów utworzone przezzamiatający ogon smoka stanowiły doskonałą osłonę.Aucznicy rozlokowali się za takimi osłonami i mierzyli do274mniejszych potworów, zestrzeliwując gęsi-barnakle,ogłuszając króliki, raniąc piorun-ptaka i kota szablastego.Szermierze wyćwiczyli się w sztuce wbijania mieczy podłuski opancerzonych stworów, docierając do ichwewnętrznych organów.Może czwarta częśćMundańczyków zginęła w początkowym starciu.Ale terazpołowa potworów była zabita lub zraniona, szala bitwyprzechylała się w odwrotną stronę.Dor nigdy by tego niezałożył.Jakimi wspaniałymi wojakami byli ci mężczyzni!- Teraz my musimy wesprzeć naszych sojuszników -powiedział Mistrz Zombich.- Och nie, ty nie możesz - zaprotestowała Millie.-Zostaniesz zabity, a ja nawet jeszcze nie wyszłam za ciebieza mąż.- Moje życie spełniło się, skoro otrzymałem takieostrzeżenie od ciebie - powiedział cicho Mag.- Nie kpij sobie ze mnie! Jestem zmartwiona!- Nie zamierzałem kpić z ciebie - powiedziałpoważnie.- Przez całe życie tęskniłem, żeby ktoś troszczyłsię o mnie w ten sposób.Niemniej jednak pozostaje długdo spłacenia.- Nie!- Uspokój się, kochanie.Zombi nie mogą umrzeć.- Och.- Jej niewinność stała się jeszcze bardziejwidoczna.Dor słyszał całą tę rozmowę, znowu cierpiałodrobinę z zazdrości.Na dodatek zrozumiał, że Millie znalazła w Magutakiego mężczyznę, jakiego pragnęła.Mistrz Zombichpokochał ją, ale kochał również honor.Wiedział, że miałaumrzeć, a i tak zamierzał ją poślubić.Posiadał ten rodzajsamodyscypliny, jaki Dor starał się wypracować.DlaMistrza Zombich nie istniał specjalny konflikt pomiędzy275miłością a honorem.Stanowiły całość.Mag wysłał na zewnątrz kontyngent zombichnoszących zielone szarfy.Zarówno potwory, jak iMundańczycy byli wstrząśnięci.Ale potwory pozwoliłyprzejść zombim bez przeszkód.%7ływe trupy natarły napozycje Mundańczyków, zbierając po drodze porzuconąbroń.Używały jej nierówno i chwiejnie, ale z makabrycznąkonsekwencją.Mundańczycy podjęli walkę.Jednak zostalipowstrzymani przez zombich i odepchnięci przez teodpychające, pół-martwe stwory.%7ływi ludzie zareagowali inatarli zaciekle na te potwory od środka - i trafiali w siebienawzajem.Wtem potwory zebrały się i włączyły ponownie.Zombi przegrupowały się i zdobyły obronne pozycjeMundańczyków.Tak ukończyła się rzez.Potwory były zmęczone i syciły się ciałami zabitychludzi.Mimo okrucieństwa potworów, wiele z nich zginęłow tej bitwie.Mundańczycy wciąż przewyższali je liczebniei po utarczce z zombimi odczuwali znów wolę walki.Bitwawybuchnęła na nowo, pomimo wysiłków zombich.Byłoich zbyt niewielu, żeby wytrwać długo.Wtem jakiś niegodziwie sprytny Mundańczykpołapał się w znaczeniu zielonych szarf.Zdarł jedną zrozkawałkowanego zombiego i założył na siebie.Ioczywiście potwory nie zaatakowały go.- Katastrofa! - krzyknął Dor, przypominał sobieMurphiego.- Za chwilę wszyscy ubrani będą w zieleń!Popatrzył na frontową bramę.- Przerzucę nas na dół - zaświergotał Skoczek.- Takbędzie szybciej.- Ale.zaczęła Millie, przestraszona.Dor odczuł276przypływ zadowolenia; troszczyła się również o jegodobro.Skoczek umocował linkę zabezpieczającą do pasaDora, a ten szybko skoczył z muru.Skoczek pokierowałliną, pozwalając, by szybko, ale ostrożnie opadła ku fosie.Millie wydała zduszony okrzyk, ale Dor byłbezpieczny.Woda złagodziła upadek, a zgiełk na zewnątrzbył taki, że nawet potwór z fosy go nie zauważył.Dobrnąłw błocie do brzegu.Skoczek opuścił się, potem prześliznąłpo powierzchni wody, żeby upewnić się, że z Doremwszystko w porządku.Nikt nie zwrócił na nich uwagi.Minęli gryfa, którypatroszył Mundańczyka.Stwór podniósł spojrzenie, alezobaczył szarfy i wrócił do swego zajęcia.Dor i Skoczekpodążali dalej, nie napastowani, aż do najbliższego,opasanego zieloną szarfą Mundańczyka.Ten z wigoremnacierał na chimerę, która cofała się niepewnie.Potwór niewiedział, czy zgładzenie tego przyodzianego na zielonoprzeciwnika byłoby legalne, chociaż mężczyzna stawał sięnieznośny.Dor nie miał skrupułów.Natarł na niego zobnażonym mieczem.Mundańczyk zobaczył go [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Zatoczył wokół pyskiem zgarniając następnypopalony pokos.Dor był zadowolony, że sam nie musiałwalczyć ze smokiem.Istniały fantastyczne opowieści opojedynczych ludziach zabijających smoka w uczciwejwalce, ale były to tylko legendy.W rzeczywistości nie byłoczłowieka, który mógłby stawić czoła nawet małemusmokowi i nawet dwudziestu nie przeciwstawiłoby siędużemu.Kto nie dowierza, powinien widzieć starcie, takiejak to, w którym pięćdziesięciu uzbrojonych ludzi w szykubojowym nie potrafiło nawet zranić Króla Smoków.W tym samym czasie inne potwory także robiłyswoje.Skrzydlaty koń rżał i tratował, króliki gryzły ponogach.Dwugłowy orzeł wyłupywał gładko oczy i połykałw całości, satyr zaś.- Dor wpatrywał się przez chwilę wzdumieniu, potem zmusił się do odwrócenia oczu.Nigdynie wyobrażał sobie, że można zabijać ludzi w ten sposób.Większa liczba potworów rozłożyła się wokół zamku i byłypodobnie uszczęśliwione.Oddawały się orgii zabijania.Przez stulecia powstrzymywały się od atakowania ludzi,ponieważ ludzie mogli w odwecie wybić je do ostatniego.Teraz potwory miały przyzwolenie.Teraz iprawdopodobnie już nigdy więcej.Jednak Mundańczycy byli twardzi.Nie po siadaliwłasnej magii, ale równoważyli to maksymalną dyscyplinąi wyćwiczeniem we władaniu bronią.Szybko zdali sobiesprawę, że nie mogą ani zwyciężyć, ani uciec na otwartepole bitewne, skorzystali więc z naturalnych i sztucznychumocnień obronnych.Płonąca machina oblężniczastanowiła dobrą barykadę, a z drugiej strony chroniła ichfosa.Kopczyki ziemi i gruzów utworzone przezzamiatający ogon smoka stanowiły doskonałą osłonę.Aucznicy rozlokowali się za takimi osłonami i mierzyli do274mniejszych potworów, zestrzeliwując gęsi-barnakle,ogłuszając króliki, raniąc piorun-ptaka i kota szablastego.Szermierze wyćwiczyli się w sztuce wbijania mieczy podłuski opancerzonych stworów, docierając do ichwewnętrznych organów.Może czwarta częśćMundańczyków zginęła w początkowym starciu.Ale terazpołowa potworów była zabita lub zraniona, szala bitwyprzechylała się w odwrotną stronę.Dor nigdy by tego niezałożył.Jakimi wspaniałymi wojakami byli ci mężczyzni!- Teraz my musimy wesprzeć naszych sojuszników -powiedział Mistrz Zombich.- Och nie, ty nie możesz - zaprotestowała Millie.-Zostaniesz zabity, a ja nawet jeszcze nie wyszłam za ciebieza mąż.- Moje życie spełniło się, skoro otrzymałem takieostrzeżenie od ciebie - powiedział cicho Mag.- Nie kpij sobie ze mnie! Jestem zmartwiona!- Nie zamierzałem kpić z ciebie - powiedziałpoważnie.- Przez całe życie tęskniłem, żeby ktoś troszczyłsię o mnie w ten sposób.Niemniej jednak pozostaje długdo spłacenia.- Nie!- Uspokój się, kochanie.Zombi nie mogą umrzeć.- Och.- Jej niewinność stała się jeszcze bardziejwidoczna.Dor słyszał całą tę rozmowę, znowu cierpiałodrobinę z zazdrości.Na dodatek zrozumiał, że Millie znalazła w Magutakiego mężczyznę, jakiego pragnęła.Mistrz Zombichpokochał ją, ale kochał również honor.Wiedział, że miałaumrzeć, a i tak zamierzał ją poślubić.Posiadał ten rodzajsamodyscypliny, jaki Dor starał się wypracować.DlaMistrza Zombich nie istniał specjalny konflikt pomiędzy275miłością a honorem.Stanowiły całość.Mag wysłał na zewnątrz kontyngent zombichnoszących zielone szarfy.Zarówno potwory, jak iMundańczycy byli wstrząśnięci.Ale potwory pozwoliłyprzejść zombim bez przeszkód.%7ływe trupy natarły napozycje Mundańczyków, zbierając po drodze porzuconąbroń.Używały jej nierówno i chwiejnie, ale z makabrycznąkonsekwencją.Mundańczycy podjęli walkę.Jednak zostalipowstrzymani przez zombich i odepchnięci przez teodpychające, pół-martwe stwory.%7ływi ludzie zareagowali inatarli zaciekle na te potwory od środka - i trafiali w siebienawzajem.Wtem potwory zebrały się i włączyły ponownie.Zombi przegrupowały się i zdobyły obronne pozycjeMundańczyków.Tak ukończyła się rzez.Potwory były zmęczone i syciły się ciałami zabitychludzi.Mimo okrucieństwa potworów, wiele z nich zginęłow tej bitwie.Mundańczycy wciąż przewyższali je liczebniei po utarczce z zombimi odczuwali znów wolę walki.Bitwawybuchnęła na nowo, pomimo wysiłków zombich.Byłoich zbyt niewielu, żeby wytrwać długo.Wtem jakiś niegodziwie sprytny Mundańczykpołapał się w znaczeniu zielonych szarf.Zdarł jedną zrozkawałkowanego zombiego i założył na siebie.Ioczywiście potwory nie zaatakowały go.- Katastrofa! - krzyknął Dor, przypominał sobieMurphiego.- Za chwilę wszyscy ubrani będą w zieleń!Popatrzył na frontową bramę.- Przerzucę nas na dół - zaświergotał Skoczek.- Takbędzie szybciej.- Ale.zaczęła Millie, przestraszona.Dor odczuł276przypływ zadowolenia; troszczyła się również o jegodobro.Skoczek umocował linkę zabezpieczającą do pasaDora, a ten szybko skoczył z muru.Skoczek pokierowałliną, pozwalając, by szybko, ale ostrożnie opadła ku fosie.Millie wydała zduszony okrzyk, ale Dor byłbezpieczny.Woda złagodziła upadek, a zgiełk na zewnątrzbył taki, że nawet potwór z fosy go nie zauważył.Dobrnąłw błocie do brzegu.Skoczek opuścił się, potem prześliznąłpo powierzchni wody, żeby upewnić się, że z Doremwszystko w porządku.Nikt nie zwrócił na nich uwagi.Minęli gryfa, którypatroszył Mundańczyka.Stwór podniósł spojrzenie, alezobaczył szarfy i wrócił do swego zajęcia.Dor i Skoczekpodążali dalej, nie napastowani, aż do najbliższego,opasanego zieloną szarfą Mundańczyka.Ten z wigoremnacierał na chimerę, która cofała się niepewnie.Potwór niewiedział, czy zgładzenie tego przyodzianego na zielonoprzeciwnika byłoby legalne, chociaż mężczyzna stawał sięnieznośny.Dor nie miał skrupułów.Natarł na niego zobnażonym mieczem.Mundańczyk zobaczył go [ Pobierz całość w formacie PDF ]