[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Budowaliśmy zamki na lodzie żywiącmglistą nadzieję, że ktoś z nas rozpozna w wielotysięcznymtłumie twarz lub sylwetkę widzianą przelotnie raz, i to dwa albotrzy miesiące wcześniej.Prawdę rzekłszy, trudności były jeszczewiększe.Spośród nas jedna tylko Tora Grey mogłaby rozpoznaćzbrodniarza.Chłód jej poczynał topnieć pod wpływemnapięcia.Zniknęła gdzieś energia i opanowany sposób bycia.Siedziała załamując ręce i bliska płaczu mówiła nerwowo doPoirota: Przecież ja wcale na niego nie patrzyłam.Ach, dlaczego,dlaczego? Jaka ja byłam głupia! Polega pan na mnie, a jazawiodę i pana, i wszystkich! Jeżeli nawet zobaczę go tutaj,mogę go nie poznać.W ogóle mam złą pamięć wzrokową.W swoim czasie Poirot w rozmowach ze mną dawał wyrazswojemu dość krytycznemu nastawieniu do tej dziewczyny.Obecnie jednak okazywał jej tylko łagodną życzliwość.Byłmoże nawet zanadto serdeczny, co naprowadziło mnie na myśl,że na cierpienia pięknych dziewic jest równie wrażliwy, jak ja. Spokojnie, spokojnie, ma petite* mówił gładząc ją poramieniu. Proszę, bez histerii.Na to nie możemy sobiepozwolić.Jeżeli pani zobaczy tego człowieka, na pewno go panipozna. Skąd taka pewność? Powód mam nie jeden.Przede wszystkim ten, że* fr.Moja mała.czerwone musi nastąpić po czarnym. Co ty pleciesz, Poirot? zdziwiłem się. Mówię językiem stołów gry.W rulecie może być długaseria czarna, lecz w rezultacie los musi paść na czerwone.Tomatematyczna teoria prawdopodobieństwa. Chcesz powiedzieć, że szczęście się odwraca? Nie inaczej.Chcę też powiedzieć, że graczowi brak częstorozumnego przewidywania.A morderca to przecież gracznajwyższej klasy, bo ryzykuje nie pieniądze, lecz życie.Graczwygrywa i myśli, że będzie wygrywał nieustannie.Nie odchodziod stołu gry z pełnymi kieszeniami.Tak samo w zbrodni.Morderca, któremu się udało, nie może uwierzyć, że wprzyszłości szczęście może go zawieść.Jedynie sobie przypisujecałą zasługę.A mówię wam, mes amis*, że nawet najstaranniejprzygotowana zbrodnia nie może się udać bez przysłowiowegołuta szczęścia. Czy nie posuwa się pan za daleko w tym twierdzeniu? Franklin Clarke miał pewne wątpliwości. Nie, nie.Może to być tylko jeden łut szczęścia, ale musidziałać na korzyść mordercy.Proszę się zastanowić: przecieżktoś mógł wejść do trafiki pani Ascher w momencie, gdymorderca stamtąd wychodził.Temu komuś mogło przyjść dogłowy, aby zajrzeć za kontuar, a wówczas zobaczyłby zwłoki ialbo z miejsca ujął zbrodniarza, albo mógłby dać tak dokładnyjego rysopis, że policja ujęłaby go bez trudu. Tak, naturalnie, to możliwe przyznał Clarke. Zpańskich wywodów wynika, że każdy morderca musi grać nalos szczęścia. Niewątpliwie.Morderca jest zawsze hazardzistą.I jak ogółhazardzistów, nie zdaje sobie sprawy, kiedy powinien przestaćgrać.Po każdej zbrodni wzrasta jego dobre mniemanie owłasnych zdolnościach.Maleje za to poczucie proporcji.Przestaje myśleć: byłem sprytny i miałem szczęście.Myśli poprostu: byłem sprytny.Rośnie w nim wiara we własny spryt.No i, mes amis, kulka idzie w ruch.Kończy się seria koloru.* fr.Moi przyjacieleKrupier ogłasza numer i woła: Rouge!* tym razem. Sądzi pan, że tak będzie i w naszej sprawie? zapytałaMegan i z zastanowieniem zmarszczyła brwi. To musi nastąpić wcześniej lub pózniej.Do tej pory lossprzyjał zbrodniarzowi.Któregoś dnia musi uśmiechnąć się donas.Mam wrażenie, że zwrot już nastąpił.Za początek uważamsprawę pończoch.Teraz wszystko, zamiast jak dotychczas iśćpo jego myśli, zacznie zbrodniarza zawodzić.Wtedy on równieżzacznie popełniać omyłki. Muszę przyznać, że dodaje nam pan ducha stwierdziłFranklin Clarke. A bardzo nam potrzeba takiej zachęty.Odrana dręczy mnie poczucie tragicznej bezradności. Mnie także wydaje się mało prawdopodobnym, abyśmymogli dokonać czegoś o praktycznym znaczeniu podtrzymałgo Donald Fraser. Nie bądz defetystą, Don! zgromiła go Megan. A ja twierdzę, że nic nie wiadomo wtrąciła mocnozarumieniona Mary Drower. Ten piekielnik jest wDoncaster.My też tutaj jesteśmy.Ostatecznie ludzie spotykająsię nieraz w najdziwniejszy sposób. Ach, gdybyśmy dysponowali lepszymi środkami! westchnąłem. Nie zapominaj, Hastings odpowiedział Poirot żepolicja robi wszystko, co możliwe w granicach zdrowegorozsądku.Zmobilizowano silne rezerwy.Zacny inspektorCrome może mieć irytujący sposób bycia, ale to bardzo zdolny ienergiczny oficer.A pułkownik Andersen, komendant policji wtym hrabstwie, jest prawdziwym człowiekiem czynu.Calemiasto, a zwłaszcza teren wyścigów, są obserwowane ipatrolowane.Co krok będziemy spotykać agentów pocywilnemu.Niemało też zrobiła kampania prasowa: w poręostrzegła ludność. Jestem prawie pewien powiedział Donald Fraser żetym razem A.B.C.nie odważy się spróbować.Musiałby byćszaleńcem! Niestety, on j e s t s z a l e ń c e m odparł sucho Clarke.* fr.Czerwone. Jak pan sądzi, Poirot, czy zrezygnuje dzisiaj, czy będziechciał postawić na swoim? Moim zdaniem jego obsesja działa tak silnie, że będziemusiał spełnić swoją obietnicę.Gdyby zrezygnował, przyznałbysię do porażki, a na to nie przystanie nigdy jego szaleńczyegoizm.Opinię tę podziela doktor Thompson.Cała naszanadzieja w tym, że zbrodniarz zostanie ujęty w chwili ataku. Na to jest za przebiegły Donald smutno pokręcił głową.Poirot spojrzał na zegarek, a my zrozumieliśmy ten sygnał.Zgóry już ustalono, że będziemy pracowali cały dzień.Z ranamieliśmy patrolować ulice, a pózniej umieścić się w rozmaitychdogodnych punktach na polu wyścigowym.Powiadam my ,chociaż, jeżeli o mnie chodzi, patrolowanie moje nie na wielemogło się przydać, gdyż według wszelkiegoprawdopodobieństwa nigdy nie widziałem A.B.C.Ponieważjednak mieliśmy się rozdzielić, aby pokryć możliwie jaknajwiększy teren, zaproponowałem, że mogę służyć jakoeskorta jednej z kobiet.Poirot pochwalił mój zamiar z miną,jak się obawiam, nieco ironiczną.Panie poszły po kapelusze.Donald Fraser stał przy okniepogrążony w myślach.Franklin Clarke zerknął na niego, leczzorientował się widocznie, że jest zbyt zamyślony, bypodsłuchiwać, więc zniżonym głosem zwrócił się do Poirota: Panie Poirot, był pan w Churston.Jak wiem, widział siępan z moją bratową.Czy mówiła& napomykała& robiła jakieśaluzje& urwał zakłopotany. O co chodzi? Czy pańska bratowa mówiła mi,napomykała, robiła aluzje na jaki temat? Poirot pytał ztwarzą tak kamienną, że zbudziło to moje podejrzenie.Franklin Clarke poczerwieniał mocno. Może pan jest zdania, że to nie pora na poruszanie sprawosobistych& Bynajmniej. Ale wydaje mi się, że najlepiej zmierzać prosto do celu. To najwłaściwszy kierunek.Odniosłem wrażenie, że nawet Clarke zaczął podejrzewać, iżnieruchoma maska Poirota kryje wewnętrzne rozbawienie.Dalszy ciąg przemówienia nie szedł mu łatwo. Moja bratowa to niesłychanie miła kobieta& Zawszebardzo ją lubiłem.Ale, widzi pan, długo już choruje, a przy tegorodzaju chorobie& Rozumie pan, dostaje środki odurzające itakie różne lekarstwa& Skutkiem tego wyobraża sobieprzedziwne rzeczy o rozmaitych ludziach& Aha.Nie miałem już wątpliwości: w oczach Poirota igrałyswawolne błyski [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Budowaliśmy zamki na lodzie żywiącmglistą nadzieję, że ktoś z nas rozpozna w wielotysięcznymtłumie twarz lub sylwetkę widzianą przelotnie raz, i to dwa albotrzy miesiące wcześniej.Prawdę rzekłszy, trudności były jeszczewiększe.Spośród nas jedna tylko Tora Grey mogłaby rozpoznaćzbrodniarza.Chłód jej poczynał topnieć pod wpływemnapięcia.Zniknęła gdzieś energia i opanowany sposób bycia.Siedziała załamując ręce i bliska płaczu mówiła nerwowo doPoirota: Przecież ja wcale na niego nie patrzyłam.Ach, dlaczego,dlaczego? Jaka ja byłam głupia! Polega pan na mnie, a jazawiodę i pana, i wszystkich! Jeżeli nawet zobaczę go tutaj,mogę go nie poznać.W ogóle mam złą pamięć wzrokową.W swoim czasie Poirot w rozmowach ze mną dawał wyrazswojemu dość krytycznemu nastawieniu do tej dziewczyny.Obecnie jednak okazywał jej tylko łagodną życzliwość.Byłmoże nawet zanadto serdeczny, co naprowadziło mnie na myśl,że na cierpienia pięknych dziewic jest równie wrażliwy, jak ja. Spokojnie, spokojnie, ma petite* mówił gładząc ją poramieniu. Proszę, bez histerii.Na to nie możemy sobiepozwolić.Jeżeli pani zobaczy tego człowieka, na pewno go panipozna. Skąd taka pewność? Powód mam nie jeden.Przede wszystkim ten, że* fr.Moja mała.czerwone musi nastąpić po czarnym. Co ty pleciesz, Poirot? zdziwiłem się. Mówię językiem stołów gry.W rulecie może być długaseria czarna, lecz w rezultacie los musi paść na czerwone.Tomatematyczna teoria prawdopodobieństwa. Chcesz powiedzieć, że szczęście się odwraca? Nie inaczej.Chcę też powiedzieć, że graczowi brak częstorozumnego przewidywania.A morderca to przecież gracznajwyższej klasy, bo ryzykuje nie pieniądze, lecz życie.Graczwygrywa i myśli, że będzie wygrywał nieustannie.Nie odchodziod stołu gry z pełnymi kieszeniami.Tak samo w zbrodni.Morderca, któremu się udało, nie może uwierzyć, że wprzyszłości szczęście może go zawieść.Jedynie sobie przypisujecałą zasługę.A mówię wam, mes amis*, że nawet najstaranniejprzygotowana zbrodnia nie może się udać bez przysłowiowegołuta szczęścia. Czy nie posuwa się pan za daleko w tym twierdzeniu? Franklin Clarke miał pewne wątpliwości. Nie, nie.Może to być tylko jeden łut szczęścia, ale musidziałać na korzyść mordercy.Proszę się zastanowić: przecieżktoś mógł wejść do trafiki pani Ascher w momencie, gdymorderca stamtąd wychodził.Temu komuś mogło przyjść dogłowy, aby zajrzeć za kontuar, a wówczas zobaczyłby zwłoki ialbo z miejsca ujął zbrodniarza, albo mógłby dać tak dokładnyjego rysopis, że policja ujęłaby go bez trudu. Tak, naturalnie, to możliwe przyznał Clarke. Zpańskich wywodów wynika, że każdy morderca musi grać nalos szczęścia. Niewątpliwie.Morderca jest zawsze hazardzistą.I jak ogółhazardzistów, nie zdaje sobie sprawy, kiedy powinien przestaćgrać.Po każdej zbrodni wzrasta jego dobre mniemanie owłasnych zdolnościach.Maleje za to poczucie proporcji.Przestaje myśleć: byłem sprytny i miałem szczęście.Myśli poprostu: byłem sprytny.Rośnie w nim wiara we własny spryt.No i, mes amis, kulka idzie w ruch.Kończy się seria koloru.* fr.Moi przyjacieleKrupier ogłasza numer i woła: Rouge!* tym razem. Sądzi pan, że tak będzie i w naszej sprawie? zapytałaMegan i z zastanowieniem zmarszczyła brwi. To musi nastąpić wcześniej lub pózniej.Do tej pory lossprzyjał zbrodniarzowi.Któregoś dnia musi uśmiechnąć się donas.Mam wrażenie, że zwrot już nastąpił.Za początek uważamsprawę pończoch.Teraz wszystko, zamiast jak dotychczas iśćpo jego myśli, zacznie zbrodniarza zawodzić.Wtedy on równieżzacznie popełniać omyłki. Muszę przyznać, że dodaje nam pan ducha stwierdziłFranklin Clarke. A bardzo nam potrzeba takiej zachęty.Odrana dręczy mnie poczucie tragicznej bezradności. Mnie także wydaje się mało prawdopodobnym, abyśmymogli dokonać czegoś o praktycznym znaczeniu podtrzymałgo Donald Fraser. Nie bądz defetystą, Don! zgromiła go Megan. A ja twierdzę, że nic nie wiadomo wtrąciła mocnozarumieniona Mary Drower. Ten piekielnik jest wDoncaster.My też tutaj jesteśmy.Ostatecznie ludzie spotykająsię nieraz w najdziwniejszy sposób. Ach, gdybyśmy dysponowali lepszymi środkami! westchnąłem. Nie zapominaj, Hastings odpowiedział Poirot żepolicja robi wszystko, co możliwe w granicach zdrowegorozsądku.Zmobilizowano silne rezerwy.Zacny inspektorCrome może mieć irytujący sposób bycia, ale to bardzo zdolny ienergiczny oficer.A pułkownik Andersen, komendant policji wtym hrabstwie, jest prawdziwym człowiekiem czynu.Calemiasto, a zwłaszcza teren wyścigów, są obserwowane ipatrolowane.Co krok będziemy spotykać agentów pocywilnemu.Niemało też zrobiła kampania prasowa: w poręostrzegła ludność. Jestem prawie pewien powiedział Donald Fraser żetym razem A.B.C.nie odważy się spróbować.Musiałby byćszaleńcem! Niestety, on j e s t s z a l e ń c e m odparł sucho Clarke.* fr.Czerwone. Jak pan sądzi, Poirot, czy zrezygnuje dzisiaj, czy będziechciał postawić na swoim? Moim zdaniem jego obsesja działa tak silnie, że będziemusiał spełnić swoją obietnicę.Gdyby zrezygnował, przyznałbysię do porażki, a na to nie przystanie nigdy jego szaleńczyegoizm.Opinię tę podziela doktor Thompson.Cała naszanadzieja w tym, że zbrodniarz zostanie ujęty w chwili ataku. Na to jest za przebiegły Donald smutno pokręcił głową.Poirot spojrzał na zegarek, a my zrozumieliśmy ten sygnał.Zgóry już ustalono, że będziemy pracowali cały dzień.Z ranamieliśmy patrolować ulice, a pózniej umieścić się w rozmaitychdogodnych punktach na polu wyścigowym.Powiadam my ,chociaż, jeżeli o mnie chodzi, patrolowanie moje nie na wielemogło się przydać, gdyż według wszelkiegoprawdopodobieństwa nigdy nie widziałem A.B.C.Ponieważjednak mieliśmy się rozdzielić, aby pokryć możliwie jaknajwiększy teren, zaproponowałem, że mogę służyć jakoeskorta jednej z kobiet.Poirot pochwalił mój zamiar z miną,jak się obawiam, nieco ironiczną.Panie poszły po kapelusze.Donald Fraser stał przy okniepogrążony w myślach.Franklin Clarke zerknął na niego, leczzorientował się widocznie, że jest zbyt zamyślony, bypodsłuchiwać, więc zniżonym głosem zwrócił się do Poirota: Panie Poirot, był pan w Churston.Jak wiem, widział siępan z moją bratową.Czy mówiła& napomykała& robiła jakieśaluzje& urwał zakłopotany. O co chodzi? Czy pańska bratowa mówiła mi,napomykała, robiła aluzje na jaki temat? Poirot pytał ztwarzą tak kamienną, że zbudziło to moje podejrzenie.Franklin Clarke poczerwieniał mocno. Może pan jest zdania, że to nie pora na poruszanie sprawosobistych& Bynajmniej. Ale wydaje mi się, że najlepiej zmierzać prosto do celu. To najwłaściwszy kierunek.Odniosłem wrażenie, że nawet Clarke zaczął podejrzewać, iżnieruchoma maska Poirota kryje wewnętrzne rozbawienie.Dalszy ciąg przemówienia nie szedł mu łatwo. Moja bratowa to niesłychanie miła kobieta& Zawszebardzo ją lubiłem.Ale, widzi pan, długo już choruje, a przy tegorodzaju chorobie& Rozumie pan, dostaje środki odurzające itakie różne lekarstwa& Skutkiem tego wyobraża sobieprzedziwne rzeczy o rozmaitych ludziach& Aha.Nie miałem już wątpliwości: w oczach Poirota igrałyswawolne błyski [ Pobierz całość w formacie PDF ]